sobota, 2 grudnia 2017

Rozdział siódmy

A/N: Jako że w rozdziale pojawia się pewna kanoniczna niezręczność, śpieszę, by ją wyjaśnić. Kiedy wymyślałam duży ficzek (do którego Wszystko, co złe jest spin-offem), jak również wyprowadzałam w nim wątek Mistrzostw Świata w Quidditchu, okazało się, że jeśli policzymy kiedy powinien wypadać turniej od najstarszych, pojawiających się w Quidditchu przez wieki i od Mistrzostw z sagi, daty pomiędzy różnią się o rok. Szukając rozwiązania tej oczywistej pomyłki matematycznej rocznej różnicy, uznałam, że najbardziej prawdopodobną przyczyną jest to, że Mistrzostwa nie odbyły się w roku 1981 ze względu na terror Voldemorta i tak też sobie radośnie przyjęłam. Dziś już wiadomo, że wynika to z obecności Turnieju, Którego Nikt Nie Pamięta, ale te informacje pojawiły się dopiero dużo później, więc ta drobna niezgodność kanoniczna pozostała, szczególnie że opiera się na niej spora część dużego ficzka.
     Dziękuję również ginny358 i Andromedzie Mirtle za prompty w sprawie patentów, ale były one nieco zbyt szczegółowe jak na to, czego potrzebowałam.


Kiedy budzę się rano, Bae zdążyła już zniknąć. Słońce wisi na niebie, świecąc gorącym blaskiem i zapowiadając kolejny upalny dzień. Ale na razie jest jeszcze znośnie i przez otwarte okno wpada do sypialni niezwykle przyjemnie, rześkie powietrze.
Przeciągam się i przecieram oczy, a potem wstaję z materaca. Pora zrobić kawę. Niedobory snu z poprzedniego tygodnia wciąż dają o sobie znać, a ćmiący ból głowy i nieznośna suchość w ustach ani trochę w tym nie pomagają.
Tak jak stoję, w samej koszulce i bokserkach, przechodzę przez korytarz i wchodzę do kuchni. Nastawiam czajnik i duszkiem wychylam szklankę wody, starając się ugasić pragnienie, które jednak wcale nie ustępuje. W trakcie, gdy czekam na zagotowanie się wody, sięgam do szafki, wyciągam dwa kubki i przygotowuję w nich kawę. Do kubka Bae jak zwykle trafia zbyt dużo cukru, a później jeszcze zbyt wiele mleka, by w ogóle można było nazywać to kawą.
Ledwo zdążam zalać kubki, kiedy Bae wychodzi z łazienki.
Błagam, zabij mnie – jęczy cicho, wycierając mokre włosy ręcznikiem. – Gdybym wiedziała, jak parszywie będę się dzisiaj rano czuła, nigdy nie zdecydowałabym się na tę ostatnią kolejkę – mówi cierpko i zasłania dłonią usta.
Ile ty właściwie wczoraj wypiłaś? – pytam, nawet nie starając się ukryć rozbawienia.
Nie mam pojęcia. W którymś momencie po prostu przestałam liczyć, więc chyba dość dużo.
Kręcę głową z politowaniem. Podchodzę do niej i wkładam jej w dłonie kubek z gorącą kawą, zdecydowanie zbyt słodką i zbyt białą.
Może następnym razem będziesz w takim razie mądrzejsza.
Odezwał się pan idealny – prycha. – To wszystko przez to, że tak szybko uciekłeś! – zarzuca mi.
Nie zdążam jednak wymyślić żadnej celnej riposty, bo w mieszkaniu rozlega się irytujący dźwięk dzwonka do drzwi. Wywracam więc tylko oczami, po czym wymijam Bae i otwieram drzwi, w których staje Rakesh i bez zbędnych wstępów pyta niezwykle rozemocjonowanym głosem:
– Gdzie ty wczoraj zniknąłeś? Nigdzie nie umiałem cię znaleźć. – W dodatku o kilka tonów zbyt głośno, zupełnie jakby w ogóle nie złapał go kac. Bae syczy cicho z bólu i marszczy nos – najwyraźniej nie jestem jednak w najgorszej sytuacji.
– Car miał wczoraj randkę – wyręcza mnie z odpowiedzią. Wywracam oczami; dlaczego ona musi zrobić ze wszystkiego taką szopkę? Przecież to nic takiego. – Dlatego zniknął.
– Nie rób takiej miny, jakby to nie było nic takiego. Przecież wszyscy doskonale wiemy, że to coś wielkiego – upomina mnie Rakesh.
– Nie róbcie ze mnie jakiejś łamagi uczuciowej… – wzdycham ciężko i zamykam drzwi za Rakeshem.
– My nie musimy niczego robić, sam odwalasz całą robotę – rzuca sarkastycznie Bae, odwracając się przez ramię w drodzę do kuchni. Rakesh śmieje się pod nosem. – Nie muszę ci chyba przypominać, jak to było poprzednim razem, hm?
– Wybacz, stary, ale ma rację – mówi tylko, kiedy rzucam mu mordercze spojrzenie. Kręcę głowa z niedowierzaniem.
– No i co? No i co? No i jak poszło?! – Ledwo zdążamy znaleźć się w kuchni, a Rakesha już rozpiera ciekawość. Wszystko chciałby wiedzieć natychmiast. Niby siada na krześle, ale chyba nie potrwa to długo, bo prawie podskakuje na nim z tych wszystkich emocji. Zupełnie nie rozumiem, czemu aż tak bardzo się tym wszystkim przejmuje. Bae przygląda się całej sytuacji z tajemniczym uśmiechem błąkającym się po ustach, kiedy bez pytania przygotowuje jeszcze jedną kawę.
– Dobrze. Znaczy mam nadzieję, że dobrze. Jesteśmy umówieni na sobotę.
– I co? I co?! POCAŁOWAŁEŚ JĄ? – pyta nagle Rakesh rozemocjonowany do tego stopnia, że prawie go nie poznaję.
– Wiesz, gdyby to Bae zadała takie pytanie, jeszcze mógłbym to zrozumieć, i pewnie by mnie to nawet nie zaskoczyło, ale to, jak bardzo się tym wszystkim przejmujesz, sprawia, że brzmisz jak dziewczyna.
– Dzięki, Car – sarka Bae, patrząc na mnie spode łba. – Stereotypy – prycha cicho i upija łyk kawy.
– Mieszkam z sześcioma siostrami, nie oceniaj mnie. To się rzuca na mózg. Momentami.
– Raczej zawsze – zauważam cicho.
– Słyszałem to! – celuje we mnie palcem. – I nie zmieniaj mi tu tematu! To jak było? Pocałowałeś ją czy nie? – ponawia pytanie.
– I tak, i nie.
– Co? – Rakesh wybucha. Tak mocno, że aż zrywa się z miejsca, nachylając się nade mną, opierając się rękami na stole – ma je naprężone tak mocno, że przez jego przeprost aż wyglądają, jakby wyginały się lekko w drugą stronę – i oddycha ciężko.
Bae, odwraca się w naszą stronę i przygląda się tej scenie, unosząc jedną brew. Bez słowa podnosi kubek z kawą, zdecydowanie bardziej normalną, i stawia ją na stole przed Rakeshem, drugą dłonią muskając jego plecy.
– Uspokój się, bo ci jeszcze żyłka pęknie – mówi do niego cicho, po czym z gracją osuwa się na stojące obok krzesło i splata dłonie na blacie. – A ty mów, bo ja też chcę wiedzieć – ponagla mnie.
– Ona mnie pocałowała. Chyba. Może to jednak byłem ja? Sam już nie wiem, wszystko mi się miesza.
– NO ALE JAK BYŁO?! – Rakesh przesuwa dłonie po stole w moim kierunku, tak, że teraz prawie leży na blacie i tylko cud i refleks Bae, która zdążyła usunąć kubek z wrzątkiem z jego drogi, uratowały go przed niechybnym poparzeniem. Oboje z Bae przyglądamy się Rakeshowi z nieskrywanym zdumieniem. Zdecydowanie trzeba mu znaleźć jakąś dziewczynę. Albo rzeczywiście wyciągnąć go z domu, mimo jego licznych protestów, bo ciągłe towarzystwo wszystkich jego sióstr chyba mu nie służyło, co dość dziwne, bo jakoś nigdy nie zauważyłem u niego takich zmian po powrocie z wakacji do Hogwartu. Może to też kwestia tego, że dziewczyny dorastają…?
– NO. JAK. BYŁO!? – wyrywa mnie z zamyślenia, gwałtownie szturchając w moje ramię po każdym słowie.
– Pamiętasz, jak całowałeś się z Niną? Tą z roku niżej?
– Ach, nie musisz mi przypominać… – rozmarzył się, a oczy jakby zaszły mu mgłą. Zgiął ramiona w łokciach, zaplótł je ze sobą na blacie stołu i ułożył na nich policzek. – Nina… – szepnął jeszcze z delikatnym uśmiechem na ustach.
– To było mniej więcej tak, tylko milion razy bardziej. No wiesz, tak, tylko że z uczuciami.
– Zaraz. Czekajcie. – Bae patrzyła to na mnie, to na Rakesha z niezrozumiejącym wymalowanym na twarzy. – To ty się całowałeś z Niną? Z Niną-Niuchacz?
– Mhm – przytaknął Rakesh, wciąż rozmarzony i rozciągnięty na blacie stołu.
– Ale… – urwała. – Jak tego może jednak nie będę komentować. Mam tylko jedno pytanie. A raczej dwa.
– Wal – odpowiadam, widząc, że Rakesh jeszcze przez chwilę będzie niezdatny do użytku.
– Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam? – Rzuca nam obojgu oskarzycielskie spojrzenia. – I: jak?
– Pamiętasz jak zdobyliśmy Puchar Domów na szóstym roku? – Bae kiwa głową. – I jak Eanraigh wyciągnął skądś zapasy whisky podprowadzone z destylarni? Eideard potem urządził mu straszną awanturę w pokoju wspólnym.
– Car – upomina mnie Bae. – Do celu, do celu, bo zaczynasz krążyć.
– No w każdym razie… Alkohol praktycznie lał się strumieniami, pojęcia nie mam, jak im się udało przywieźć do Hogwartu aż taką ilość i właściwie po co to zrobili, ale…
– Car! – Bae przerywa mi ostro, przywołując mnie do porządku.
– No i w każdym razie wtedy to się stało – kończę szybko. – Przerywałaś mi, to dostaniesz tylko tyle. – Wzruszam ramionami, kiedy widzę jej oburzony wzrok.
– Ale to dalej nie jest odpowiedź na moje pytanie. No bo jak? Przecież wszyscy wiemy, że Nina leciała tylko na określony typ facetów… – urywa gwałtownie, jakby zorientowała się, że powiedziała coś niewłaściwego. – Bez urazy, Rakesh. Wiesz, co mam na myśli. Jesteś super facetem, ale…
– No wiem, nie mam w banku aż tylu galeonów ani nawet funtów, by zainteresować Ninę.
– Właśnie. Więc jak? – ponawia pytanie.
Rakesh ponosi się z blatu i opera się o oparcie krzesła, po czym splata dłonie pod głową, a jego usta rozciągają się w szerokim uśmiechu.
– Zwyczajnie, była tak pijana, że bez mrugnięcia okiem uwierzyła mi, że jestem zaginionym hinduskim księciem.
Nigdy nie zgadniesz, kogo dzisiaj spotkałam w pracy.
Bae wpada na mnie w atrium rozentuzjazmowana do tego stopnia, że aż podskakuje wokół mnie.
Skoro na pewno nie zgadnę, to może po prostu mi powiesz? – proponuję, kiedy przez dłuższą chwilę wpatruje się ze mnie z wyczekiwaniem, kiedy ruszamy w stronę wyjścia.
– Roderyka Plumptona1! – Klaszcze w dłonie.
Naprawdę? – pytam z niedowierzaniem. – A co on tam niby robił?
Bae potrząsa głową i szybkim ruchem ściąga szatę przez głowę, przez co zostaje w letniej sukience. Też chciałbym tak umieć. Wychodzimy z Ministerstwa i zupełnie niespodziewanie stajemy na ulicy Londynu. Za każdym razem nagłość tej zmiany mnie zaskakuje. Różnica temperatur aż sprawia, że kręci mi się w głowie, szczególnie po dniu spędzonym w archiwum. Bardzo szybko rozpinam górny guzik koszuli, szczęśliwy, że ministerialna szata spoczywa zmniejszona gdzieś na dnie kieszeni, ale tak bardzo zazdroszczę w tej chwili Bae, która jest ubrana o wiele bardziej adekwatnie do pogody.
Wiesz, akurat, co jak co, ale mój departament jest miejscem, gdzie istnieje największe prawdopodobieństwo, że pojawi się taka osobistość jak Plumpton.
No niech ci będzie. No i co, bo w końcu nie powiedziałaś, co tam robił.
Wiesz, skoro w przyszłym roku są Mistrzostwa, to pewnie dyskutowali o jego sędziowaniu. Bo gdyby chodziło o coś innego, pewnie nie zamykaliby tak skrupulatnie drzwi i nie wyciszyli pomieszczenia, w którym toczyła się rozmowa.
A skąd niby wiesz, że wyciszyli pomieszczenie? – pytam rozbawiony. – Podsłuchiwałaś?
Nie – mówi, ale jej mina doskonale zdradza, że kłamie.
W takim razie podsłuchiwałaś – kwituję.
Oj tam, oj tam – prycha Bae. – Jakbyś ty nigdy nie podsłuchiwał! – Potrząsa głową i wywraca oczami. – Chodź, wejdziemy tutaj – mówi i wciąga mnie do sklepu, gdzie kupuje nam po lemoniadzie. – I tak mamy jeszcze trochę czasu – stwierdza, ale potem podnosi sobie na wysokość oczu mój nadgarstek z zegarkiem, aby się upewnić. – Za ciepło jest, żeby się kisić w środku budki telefonicznej – stwierdza, przykładając sobie do czoła dłoń zimną od schłodzonej butelki. – Jak było w pracy? – pyta, gdy ruszamy leniwie przed siebie.
Jak zwykle… Właściwie nic ciekawego. Udało mi się dzisiaj przekopać przez tę kartotekę archiwum i znaleźć ostatnie z tych dokumentów, których ostatnio pomagaliście mi z Rakeshem szukać, potem zaniosłem je tym aurorom, na Merlina, Bae, ty sobie nawet nie wyobrażasz, jakie oni mają tam biura!, i nawet podsłuchałem kawałek rozmowy, która się wywiązała, jak im streszczałem co i jak…
A-ha! – wykrzykuje Bae, przerywając mi. – A więc przyznajesz się do podsłuchiwania! Proszę, proszę… – uśmiecha się podejrzanie. Kręcę głową z niedowierzaniem.
…no i w ogóle okazało się, że to chyba ten sam czarodziej co ostatnio. Wiesz, że wyhodował coś, co zjada pszczoły… I albo to zwierzę mu uciekło, albo się rozmnożyło i przestał nad tym panować, albo on sam łapie te pszczoły, żeby móc to zwierzę karmić. I tylko ciekawe, co to może być takiego… Ale oni chyba też nie bardzo wiedzieli. Zresztą, to chyba wszystko jedynie domysły. A potem już wróciłem do moich tradycyjnych obowiązków, czyli uprzątnięcia tego barłogu. A u ciebie? Jakieś ciekawe wydarzenia poza spotkaniem legendy? – Zmieniam temat, bo z dużym prawdopodobieństwem, czegokolwiek by Bae nie robiła w pracy, raczej było to ciekawsze od kolorowania akt i układania ich na odpowiednich kupach. Ale przynajmniej to, że sprawa pszczół została rozwiązana, sprawiło, że mogłem na spokojnie wrócić do akt swoich dalekich przodków pozostawionych w ubiegłym tygodniu do przeczytania.
Wysyłają mnie na delegację!
I nie sądziłaś, że to ważniejsza informacja, niż to, że spotkałaś Plumptona?
No wiesz! To nie jest coś, co zdarza się codziennie! – Patrzy na mnie oburzona, jakby nie potrafiła zrozumieć, że w ogóle śmiałem wpaść na coś takiego.
Och, przepraszam, nie sądziłem, że to aż taka ogromna obraza majestatu! – Śmieję się pod nosem, głównie z powodu tonu jej głosu i przejęcia sprawą. – To co to za delegacja? Powiesz mi coś więcej?
Mam jechać z jeszcze kilkoma osobami z departamentu na oglądanie miejsc w Wielkiej Brytanii, gdzie mogłbyby odbyć się Mistrzostwa.
Byłem pewien, że nawet nie brali Wielkiej Brytanii pod uwagę – zauważam skonsternowany. – Przez to wszystko… co się tu dzieje.
Bo tak było. Wszyscy są zaskoczeni, bo inne kraje już dawno zgłosiły swoje propozycje. Ale chyba jednak Komitet Międzynarodowej Konfederacji zmienił zdanie i kazali nam również wysłać swoją propozycję, żebyśmy nie czuli się pokrzywdzeni czy coś tam… Ale przecież i tak dobrze wiadomo, że w tym kraju na pewno nie odbędzie się taka impreza. Nie przy obecnej sytuacji. Ale kazali, to trzeba to zrobić. Więc w przyszłym tygodniu jedziemy na objazd. Jeszcze nie wiem, jak to wytrzymam. Chyba wyrzygam sobie żołądek. – Krzywi się.
A jak ja to wytrzymam? – silę się na zrozpaczony ton, chcąc poprawić jej nastrój. Wszystko będzie dobrze. Oboje damy sobie radę. Musimy. Mimo że nie byliśmy osobno na dłużej niż dobę od… już nawet nie pamiętam od kiedy. Czasami mam wrażenie, jakbyśmy nigdy nie byli. A może to nawet była prawda.
Jakoś dasz sobie radę. Wierzę w ciebie. A gdyby się jednak okazało, że przymierasz głodem, to zawsze możesz się napchać na zapas na stołówce albo zjeść coś na mieście. A w awaryjnych sytuacjach zawsze zostaje ci jeszcze Rakesh i jego mama – żartuje.
Wszystko będzie dobrze – pocieszam ją raz jeszcze, teraz jednak zdecydowanie bardziej konwencjonalnie. Przygarniam ją do siebie i przytulam – mocno, może nawet odrobinę zbyt mocno – nie bacząc na komentarze, jakimi obrzucają nas niektórzy mijający. Wszystko będzie dobrze; musi być. Car i Bae, nierozłączny tandem, wspólnie sprawiający, że są lepszymi ludźmi, niż byliby osobno. A już na pewno ja jestem o wiele lepszym człowiekiem, niż byłbym bez niej. – Wszystko będzie dobrze – powtarzam, licząc, że może kiedyś sam w to uwierzę, jeśli będę powtarzać to wystarczająco długo. – A teraz chodźmy zadzwonić do rodziców.
Kilka dni później, oblepiony potem i kurzem (najwyraźniej nawet tutaj dotarło echo tych cholernych upałów, przez co w całym archiwum jest nieznośnie wilgotno i parno), zakopany pośród teczek nadal walających się po podłodze, podczytuję w kącie ostatnie z akt, które miałem odłożone na stosiku do późniejszego ich zgłębienia. Te konkretne nie są już co prawda o moich przodkach, a o nowatorskim wykorzystaniu zaklęć defensywnych jako ofensywne, w zupełnie niespodziewany sposób. Ilość teczek, jakie odkładam na „do przeczytania” była tak zaskakująco duża, że chyba będę musiał zacząć je podkradać do domu, żeby móc sprawiać przynajmniej pozory, że prace posuwają się naprzód.
Nigdy bym się nie spodziewał, że w archiwum może być aż tak wiele ciekawych informacji. Informacji, o których pewnie mało kto wiedział, że w ogóle się tu znajdują. A niejednemu mogłyby się przydać – jak choćby formuły dawno zapomnianych już zaklęć.
Wywracam oczami, kiedy od lektury odrywa mnie dźwięk dzwonka, ale grzecznie wstaję, otrzepuję szatę i podchodzę do kontuaru. Ale zanim do niego dojdę, zamieram w pół kroku, kiedy dociera do mnie, kto stoi po drugiej stronie.
Ten bezczelny idiota, personifikacja łajnobomby… Stoję jak wryty, z tego całego gniewu nie potrafiąc się ruszyć nawet o cal. Ani nawet otworzyć ust.
– Czy ja ci przypadkiem już raz nie powiedziałem, co ci zrobię, jeśli jeszcze raz cię zobaczę w tak bliskiej odległości ode mnie albo od mojej siostry?
Podchodzę do kontuaru z dłońmi zaciśniętymi w pięści tak mocno, że paznokcie aż wbijają mi się głęboko w skórę.
A ten idiota patrzy na mnie, jakby zupełnie niczego nie rozumiał.
– Zabieraj się stąd! – krzyczę. – Nikt nie będzie mi tu nazywać mojej siostry w ten sposób!
– Siostry? Jakiej siostry? Stary, o czym ty w ogóle gadasz?! – pyta, patrząc na mnie, co najmniej jakbym był jakimś wariatem. A to nie ja mam tu przecież problemy z pamięcią.
– Nie jestem żadnym twoim kumplem, żebyś się tak ze mną spoufalał. Nie wiem, czy to wszystko jest dla ciebie jednym wielkim żartem, czy rzeczywiście masz coś nie tak z głową, że nie pamiętasz jak tu ostatnio byłeś…
– Ostatnio? Jestem tu drugi raz w życiu! – przerywa mi. – A poprzednio pracowała tu jakaś dziewczyna… – urywa. – Czy przypadkowo tym poprzednim razem, kiedy tu rzekomo byłem, nie przedstawiłem się przypadkiem jako Gideon? Bo wiesz, ja to Fabian jestem. I przepraszam za Gideona, jeśli cię w jakiś sposób obraził. Czasami potrafi być… No, w każdym razie zdarza mu się nie przebierać w słowach.
– Nazwał moją siostrę „dobrą dupą” – warczę.
– Cóż, z pewnością miał po prostu na myśli, że jest niezwykle piękna. – Uśmiecha się przepraszająco, ale wcale nie mam zamiaru mu wybaczać. Jeśli w ogóle można to tak nazwać. – Przepraszam, raz jeszcze, za mojego brata, który czasami potrafi być niesamowitym idiotą, który nie myśli o tym, jak coś może zostać odebrane przez innych…
– Nie zamierzam o tym zapominać i twój brat dalej nie powinien się tutaj pokazywać. A jeśli kiedykolwiek przyłapię go na próbie kontaktu z Briallen, to naprawdę, nie ręczę za siebie.
– Ja to w zupełności rozumiem! – Unosi ręce w górę. – Postaram się również nie wchodzić ci w takim razie w drogę, bo jeśli masz aż taki zatarg z Gideonem, to nie jest to najrozsądniejsze w momencie, gdy czasami nawet nasza siostra ma problem z odróżnieniem nas. Ale czy, korzystając z tego chwilowego zawieszenia różdżek, mógłbyś odnaleźć dla mojego szefa akta dotyczące patentów na produkcję mioteł na rynek francuski?


1Znany zawodowy gracz quidditcha, szukający Tajfunów z Tutshill, który dwadzieścia razy był szukającym dla angielskiej narodowej drużyny quidditcha. Zasłynął najszybszym złapaniem znicza w historii, co zajęło mu zaledwie trzy i pół sekundy – złapał go w rękaw szaty, tworząc tym samym Zagranie Plumptona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy