wtorek, 26 września 2017

Rozdział drugi

Wąskie ścieżki wytyczone pośród morza dokumentów sięgających kostek. Często nawet wyżej. Żmudne przekopywanie się przez ten bałagan, miarowo i nieśpiesznie.
Wojny goblinów, akta spraw aurorskich, dokumentacja procesów karnych…
Zawrót głowy, po gwałtownym wyprostowaniu się. Niepewny krok i znalezienie wsparcia w całkowicie pustej półce. Ciężkie westchnienie. Kilka kroków do regału, gdzie powoli tworzą się tematyczne stosy dokumentów.
Dlaczego nikt, do cholery, nie wpadł na to, żeby te teczki pokolorować, cokolwiek?!
Pierwszy wybuch, siłą powstrzymywane ciśnięcie o ścianę akurat trzymanymi w dłoniach folderami. Zaciśnięcie zębów, odłożenie ich na miejsce, krok w kierunku ściany. Powolne osunięcie się na podłogę. Oddech ulgi, gdy rozgrzany kark styka się z chłodną cegłą. Odnotowanie w pamięci, by zapytać o to przełożonego.
Dlaczego nikt nie wpadł na to, żeby zamontować tu jakieś okna?
Scena oświetlana wyłącznie rozdygotanymi płomieniami lamp. Ciężkie, lepkie od wilgoci powietrze z trudem wypełniające płuca. Próba poluzowania drapiącego kołnierzyka szarej, ministerialnej szaty.
Na Merlina, Car, nie żartowałeś z tym pobojowiskiem…
Z nicości wyrywa mnie przepełniony zaskoczeniem głos Bae i głośne stacatto jej obcasów o kamienną posadzkę. Zrywam się na równe nogi i rzucam się w jej kierunku.
Co ty tutaj robisz? – pytam, prawie się przewracając, kiedy do nóg dociera, że nie ma w nich czucia. Na szczęście w ostatniej chwili udaje mi się złapać jednej z półek.
Już po piątej. Koniec na dziś. Czekałam na ciebie piętnaście minut, ale jak dalej cię nie było, to ruszyłam na poszukiwania. Nie zauważyłeś, że to już ta pora?
Zapomniałem zegarka. A to, że nie ma tu ani jednego okna, też za bardzo nie pomaga. – Już chcę zrzucić z siebie tę przeklętą szatę, w której jest mi zdecydowanie zbyt gorąco, ale w ostatniej chwili dociera do mnie, co jeszcze miałem załatwić. – Wiesz, właśnie sobie przypomniałem, że miałem…
Spokojnie, załatw, co musisz, poczekam – zapewnia mnie, machając dłonią.
Nie musisz na mnie czekać, możemy spotkać się w domu.
Bae uśmiecha się słodko, przekrzywiając głowę i trzepocząc rzęsami. O czymś zapomniałem. Zawsze tak robi, gdy o czymś zapominam. Uderzam się zamaszyście w czoło. Rzeczywiście!
Telefon – mówię cicho, przepraszająco.
Potwierdza.
Także załatw, co masz załatwić, ja poczekam.
Dobrze. Zaraz wracam.
Szybkim krokiem ruszam w stronę schodów, bo oczywiście winda nie dojeżdża do tego dna piekieł, i wbiegam do góry, pokonując kolejne piętra. Po chwili dopadam do biura cholernego Andersona. Liczę do dziesięciu, starając się uspokoić oddech, po czym pukam do drzwi. Odpowiada mi jedynie głucha cisza. Ponawiam pukanie, tym razem głośniej, niestety z tym samym efektem. Naciskam na klamkę, ale drzwi nie ustępują.
Idiota – mamroczę pod nosem, trzykrotnie uderzając czołem w lakierowane drewno. To przecież oczywiste, że już go tam nie ma, tak samo jak i ja skończył przecież już pracę. Wzdycham ciężko nad swoją głupotą i potrząsam głową. W drodze do klatki schodowej ściągam szatę przez głowę. – Cholerny idiota – rzucam do siebie, stawiając pierwszy krok w dół, gdy uzmysławiam sobie, jak wielkim bezsensem było nakazanie Bae czekania na dole.
Całe szczęście Bae jak zwykle zresztą okazuje się o wiele bardziej ogarnięta, ponieważ spotykam ją już po jednym piętrze.
Wiesz, tak sobie właśnie pomyślałam, że to bez sensu, żebyś wchodził po tych schodach dwa razy…
Kiedy chwilę później wypadamy na rozgrzane słońcem ulice Londynu i wpadamy w tłum ludzi zmierzających w tylko im znanych kierunkach, momentalnie robi mi się jeszcze cieplej. Rozpinam guzik koszuli, ale niestety wiele to nie pomaga. Podaję Bae rękę, a ona ściska ją bez większego zastanowienia, i ruszamy przed siebie przy akompaniamencie rytmicznego stukotu jej obcasów, który może byłby bardziej efektywny, gdyby nie był zagłuszany ruchem ulicznym, klaksonami i rozmowami przechodniów. Ale i mimo to sprawia, że w mojej głowie zaraz rozbrzmiewa muzyka.
Bae opowiada o swoim dniu w pracy, wyjątkowo podekscytowana spotkaniem z Jerome’em Spicerem, pałkarzem Nietoperzy, który przyszedł po jakieś dokumenty zamiast trenera, który leżał zmożony chorobą. Aż dziwne, że nie zaczęła mówić o tym od razu, jak się spotkaliśmy.
Wciskamy się wspólnie do budki telefonicznej, co musi wyglądać nawet zabawnie, bo oczywiście nie mogło się obyć bez żadnych wpadek. Bae zaczyna chichotać, kiedy niechcący ocieram się o jej talię, a potem krzywię się i jęczę z bólu, kiedy wbija mi szpilkę w stopę. Ostatecznie jednak udaje nam się uporządkować nasze kończyny i stoimy spokojnie naprzeciw siebie. Bae otwiera torebkę i niemalże w niej nurkuje w poszukiwaniu portfela, z którego później wyławia mugolskie drobne. Zerka na zegarek.
Poczekajmy jeszcze trzy minuty. – Rozgląda się wokół, pewnie po to, by sprawdzić, czy nikt nie czeka, aż wyjdziemy. – Załapiemy się na tańsze połączenie.
Kiedy tak stoimy, patrząc na siebie bez słowa, czuję dziwną lekkość. Jest tak normalnie. Zupełnie jak byśmy znowu byli dziećmi i spędzali wakacje gdzieś z dala od domu. Na chwilę prawie udaje mi się zapomnieć, że tamte czasy już minęły. Że to już tylko dorosłość i samodzielność, że teraz mamy już prawdziwe obowiązki, o wiele poważniejsze niż niezaspanie na zajęcia czy zdanie egzaminów.
Bae uśmiecha się i wygląda przez niezbyt czystą szybę na ruchliwą ulicę Londynu. Skryty w tej budce czuję się o wiele bezpieczniejszy niż tam, pośród tego tłumu. A później popołudniowe słońce gra w jej włosach w taki sam sposób, jak wcześniej tego dnia, w zupełnie innych włosach… I znowu nie mogę wyrzucić jej spojrzenia z głowy. Tak bardzo chciałbym powiedzieć Bae… Ale przecież nie mogę. Nie może się dowiedzieć. Zresztą… Właściwie czego? To takie cliché, zakochać się od pierwszego spojrzenia. Przeciągam dłonią po twarzy. Jak mogłem być aż takim cholernym idiotą?
Co? – pyta nagle Bae, z uśmiechem chochlika.
Nic. Zupełnie nic. – Wzruszam ramionami, starając się udawać, że naprawdę tak jest.
Mhm – pomrukuje. – Coś mi się wydaje, że nie mówisz prawdy. I może jeszcze nie wiem, o co chodzi, ale wiedz, że się dowiem. – Mówiąc to, odpycha się dłońmi od ścianki, o którą jeszcze przed momentem się opierała, i przybliża się do mnie podejrzanie blisko, zupełnie jakby chciała coś wyczytać z najdrobniejszych detali mojej twarzy. Obawiam się, że fakt, że kompletnie zbladłem, ani trochę mi nie pomoże w ukryciu tego, co chciałbym, by pozostało przed nią ukryte. Powinienem być mądrzejszy. Powinienem wiedzieć, że taka próba będzie zupełnie bezcelowa. Że prędzej czy później, a raczej prędzej niż później, wszystkiego się dowie. Jeśli nie sama, to na pewno znajdzie jakiś sposób, by to ze mnie wyciągnąć. Chyba jestem stracony.
Oddala się ode mnie powoli, jednak wciąż patrzy mi uważnie w oczy. Sięga po telefon i przykłada słuchawkę do ucha, a w jej ruchach jest coś z Audrey Hepburn. Zupełnie jak w „Śniadaniu u Tiffany’ego”, które kazała mi oglądać w zeszłe wakacje w tym kinie w Edynburgu, które wyświetlało stare filmy. Tym samym delikatnym ruchem wykręca zero i czeka. Jak przez mgłę dociera do mnie chrapliwy sygnał połączenia, a później nie mniej skrzeczący głos telefonistki.
Czeka. Lustruje mnie tymi swoimi sarnimi oczami, jakby mruga w zwolnionym tempie. Oddech zamiera mi w piersi. Czuje się, jakby już wszystko wiedziała.
– Caradoc się zakochał – rzuca nagle do słuchawki. Ciśnienie skacze wysoko w górę, serce pędzi szaleńczym galopem. Jak? Skąd?
Skąd wiesz? I jeszcze powiedziałaś mamie?! – wypalam, blady z przerażenia, tonący we własnym pocie. Nerwowo wycieram dłonie o materiał spodni.
Zaczynam się bać, że zaraz padnę w tej budce i już nie wstanę. A to nie najlepsze miejsce na wieczny odpoczynek. Bae tylko wywraca oczami.
Nie wiedziałam. Teraz już wiem. – Wzrusza ramionami i uśmiecha się przebiegle, unosząc jeden kącik ust zdecydowanie wyżej niż drugi. – I nie, nie powiedziałam… O, cześć mamo. – Nagle łagodnieje, przysuwa się do mnie, układając słuchawkę pomiędzy nami, tak, byśmy oboje mogli się nad nią nachylić.
Dziecko drogie, od godziny z ojcem czekamy przy aparacie! – Mama jest podniecona tak samo jak zawsze, gdy wysiadaliśmy z Hogwart Expressu. Niezależnie od tego, jak długo nas nie widziała, zawsze reagowała dokładnie tak samo. Zupełnie jakbyśmy byli porwani przez piratów i właśnie zostaliśmy jej zwróceni przez Królewską Marynarkę.
Mamo, przecież wiesz, że kończymy pracę dopiero o piątej, a musimy jeszcze dojść do budki… Poza tym, od szóstej jest tańsza taryfa. Wszystko u was w porządku? – pyta Bae, odrobinę głośniej niż to konieczne, zupełnie jakby bała się, że po drugiej stronie nie będzie jej słychać.
Tak, tak, tylko burza będzie, bo ojca strasznie rwie w kościach od wczoraj. Ale jesteśmy już przygotowani, trochę wcześniej spędziliśmy owce dzisiaj, żeby potem nie gonić ich w ulewie. No i wiedzieliśmy, że będziecie dzwonić. To musieliśmy czekać przy aparacie.
Przestań już gadać, Marsaili! Przecież to strasznie drogie – gani ją ojciec, który musiał jej wyrwać słuchawkę. – Co tam u was, dzieciaki? Jak pierwszy tydzień pracy? Jak tam te całe testy, Car? Byliśmy z matką pewni, że zadzwonisz chociaż powiedzieć, jak ci poszło, a ty nic, musieliśmy czekać do dzisiaj! Mogłeś chociaż wysłać tę całą sowę!
Nie dzwoniłem, bo nie chciałem… – Głos urywa mi się niespodziewanie. Co niby mam powiedzieć, że nie chciałem im sprawić przykrości? Zawieść ich? Zamiast tego jedynie wzdycham cicho.
Nie udało ci się?! – lamentuje matka. – Kochany mój, wszystko jeszcze się ułoży, możesz chyba spróbować raz jeszcze, prawda? – Choć matka jest wiele kilometrów stąd, i tak czuję żal, który teraz przez nią płynie. Przez nią i ja smutnieję.
Tak, w przyszłym roku.
Dopiero? – pyta ojciec, odrobinę zbyt natarczywie. – Odwołaj się! Zawsze chyba można się odwołać?
Raczej nie da rady. Kazali mi nad sobą popracować, bo problem leży nie w moich umiejętnościach, a psychice. – Bae patrzy na mnie ze współczuciem i delikatnie kładzie mi wolną dłoń na ramieniu.
Oj, biedactwo… – rozczula się matka.
Żadne tam biedactwo! Pracuj nad sobą w takim razie, a w przyszłym roku na pewno się uda! – wpada jej w słowo ojciec. – Ale pracę jakąś masz?
Tak, dzisiaj byłem pierwszy dzień.
I jak? W porządku? – pyta, już zdecydowanie mniej groźnie.
Przez chwilę zastanawiam się, czy nie powiedzieć im prawdy, ale ostatecznie zaciskam usta i kłamię.
Tak, w porządku.
A jak tam twoja praca, córuś?
Wspaniale, mamo. – Bae przyciąga słuchawkę bliżej do siebie. Widzę, jak świecą się jej oczy, jak bardzo jest szczęśliwa i jak bardzo chciałaby opowiedzieć rodzicom o wszystkim z najdrobniejszymi szczegółami.
I pracujesz tam, gdzie chciałaś? Z tymi ludźmi od kłydyddża? – Zasypuje Bae kolejnymi pytaniami, nie dając jej nawet dokończyć odpowiadania na poprzednie.
– Quidditcha, mamo. – Poprawia ją. Wywracam oczami. Przecież to naprawdę nie jest aż takie ważne. Na pewno nie dla mamy, która i tak już zawsze będzie żyła w przekonaniu, że to jej wersja jest jedyna i właściwa.
No przecież mówię! – obrusza się. Bae śmieje się cicho.
Tak, mamo, pracuję z tymi ludźmi od quidditcha. I strasznie, strasznie, strasznie mi się podoba, chociaż na razie głównie się uczę – dopowiada, zamykając mamie usta, która na pewno właśnie miała zamiar o to zapytać.
No, to dobrze. Nie będziemy was już męczyć, bo te telefony takie drogie, ale napiszcie nam, proszę, co tam robicie w tej pracy. Wyślijcie nam też jakieś zdjęcie, jak tam mieszkacie, bo tak sama opowieść to jakoś tak mało. Zrobisz nam jakieś ładne zdjęcia, prawda, cukiereczku? – Bae kiwa głową, zupełnie jakby zapomniała, że rodzice jej nie widzą. W głosie mamy wyraźnie słychać każdą emocję, więc jej tęsknota dopada nas aż tutaj, w odległym Londynie. Nie spodziewałem się, że kiedy się wyprowadzimy, będzie tęsknić jeszcze bardziej, niż kiedy wyjeżdżaliśmy do Hogwartu na długie miesiące. Chociaż z drugiej strony to nawet oczywiste, że martwi się bardziej. Tam przynajmniej byliśmy w szkole i mieliśmy całodobową opiekę, a tutaj… Jesteśmy całkiem sami. Tyle dobrze, że nie mają w domu dostępu do Proroka, bo wtedy chyba w ogóle odchodzili by od zmysłów.
Tato, powiedz mi jeszcze, jak tam Samhain? – pytam szybko, bojąc się, że zdąży odłożyć słuchawkę.
Dobrze, tęskni za tobą. Musisz przyjechać go odwiedzić. Tylko zabierz ze sobą siostrę, bo konie też za nią tęsknią.
Dobrze, tato – zapewniam go. Chociaż to chyba powinno być oczywiste, że bez Bae się tam nie ruszę. Mama chyba zadusiłaby mnie uściskami na śmierć. A tak przynajmniej będzie musiała rozłożyć siły na naszą dwójkę.
W sobotę. Przyjedziecie w sobotę. – Tata mówi takim tonem, że brzmi o wiele bardziej jak stwierdzenie niż jak pytanie, choć w jego głowie pewnie miało być pytaniem. Chociaż sam już nie wiem. Może wcale nie.
Postaramy się przyjechać w sobotę – odpowiadam ze wzrokiem utkwionym w Bae, która wygląda jakby zaraz miała się rozpłakać, kurczowo zaciskając szczupłe palce na słuchawce telefonu.
Kochamy was! – krzyczymy w słuchawkę razem z Bae zgodnym unisono. – Zadzwonimy znowu za tydzień. I postaramy się przyjechać w sobotę. I wyślemy ten list. Całusy dla wszystkich!
Trzymajcie się tam, dzieciaki. – Ojciec żegna się zwięźle, w przeciwieństwie do matki, która mogłaby wykrzykiwać kolejne pożegnania jeszcze przez kolejny kwadrans.
Kocham was najmocniej na świecie. Trzymajcie się tam cieplutko. I jedzcie zdrowo. I dużo warzyw! Szczególnie ty, Briallen! Nie myśl sobie, że jak mnie tam nie ma, to nic nie wiem. I dbaj o brata, wiesz jaki czasami potrafi być! – Wpatruję się w słuchawkę z niedowierzaniem, z lekko otwartymi ustami, przez które wciągam powietrze z cichym świstem i zdumieniem wyraźnie wymalowanym na twarzy. Niby wiem, że jestem życiowym frajerem, ale żeby tak prosto w twarz… Od własnej matki? Co to w ogóle miało znaczyć? Że niby jaki jestem?!
No już, zmykajcie urwisy. Do zobaczenia w sobotę! – Ojciec chyba wyciągnął mamie słuchawkę z ręki, bo w tle nadal słychać jak wykrzykuje kolejne porady, a potem zapada cisza. Bae powoli odwiesza słuchawkę, zupełnie jakby wciąż trawiła rozmowę.
Tęsknisz za nimi? – pytam cicho, na co kiwa głową. Przygarniam ją do siebie, po czym składam na jej czole czuły pocałunek. Bae oplata mnie ramionami i przywiera do mnie mocno, zupełnie niczym mała małpka. – Masz jeszcze mnie, pamiętaj o tym. No i chyba czeka nas wycieczka w ten weekend. Chciałabyś? Pomimo sama wiesz czego? – Potakuje. – Dobrze, tak zrobimy. A teraz chodźmy już stąd, bo czuję, jakbym zaraz miał się ugotować.
Wypadamy z budki telefonicznej na ulice Londynu, które nadal roją się od ludzi. I po prawdzie wcale nie jest tu wiele chłodniej, niż w środku. W głębi ducha liczyłem na jakiś magiczny powiew chłodnego wiatru, ale niestety zamknięci w tym betonowym mieście chyba nie możemy na coś takiego liczyć. Wzdycham lekko.
Chodź, zabieram cię na lody. Zasłużyliśmy na nie po tym ciężkim dniu.
Mam nadzieję, że będą truskawkowe. I bita śmietana! – Bae od razu się rozpromienia. – A może pójdziemy do Floriana Fortescue? Wejście na Pokątną chyba musi być niedaleko!
No dobrze, niech będzie Florian. A potem możemy wrócić do mieszkania, założyć stroje kąpielowe, rozłożyć ręczniki na podłodze w kuchni i złapać trochę popołudniowego słońca! – żartuje.
– Car! – Bae wybucha śmiechem.
– Bae, ale wiesz, że teraz już się nie wywiniesz i będziesz musiała rozpakować resztę tych pudeł, które zagracają przedpokój? – Teraz to Bae nagle blednie, zatrzymując się w pół kroku, za to ja głośno się śmieję. Po kilku krokach przystaję i odwracam się, wyciągając ku niej rękę, czym wyrywam ją z tego otumanienia i ruszamy przed siebie.

2 komentarze:

  1. W sumie zdziwiło mnie, że Caradoc i Bae to rodzeństwo. Po pierwszym rozdziale wydawało mi się, że są parą. To teraz mogę spokojnie odetchnąć nad jego zauroczeniem Alicją. Wiadomo, że Frank Longbottom nie będzie zadowolony, ale sądzę, że Car spróbuje się zbliżyć do jego narzeczonej. Czym jest sama wiesz co???
    Notka trochę krótka, więc czekam na kolejne (ale jednak chyba bardziej na kontynuację Płomyka, bo to w tamtych bohaterach jestem zakochana od ponad roku ❤). Serdecznie pozdrawiam ❤
    Drama

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałam się, czy ktoś się na to złapie – specjalnie nie określałam ich relacji w pierwszym rozdziale. A czym jest sama wiesz co wyjaśni się w kolejnym rozdziale ;)

      Dziękuję gorąco za komentarz i pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń

Obserwatorzy